Aktualności

Ogólnopolski Dzień Transplantacji. Przeszczep szansą na normalne życie


W Pol­sce obec­nie na prze­szczep cze­ka ok. 1780 osób. Naj­wię­cej pacjen­tów potrze­bu­je trans­plan­ta­cji ner­ki. Nie­ste­ty, w ostat­nich latach licz­ba takich zabie­gów spa­da. — Po prze­szcze­pie życie wra­ca do nor­mal­no­ści, nie patrzy się jak naj­bliż­sza oso­ba cier­pi. Cza­sa­mi tym, że się chce komuś pomóc, poma­ga się sobie – prze­ko­nu­je prof. Ilo­na Kur­na­tow­ska, trans­plan­to­log.

Gdy Mar­cin miał 15 lat, stwier­dzo­no u nie­go nad­ci­śnie­nie. Po bada­niach oka­za­ło się, że przy­czy­ną jest wie­lo­tor­bie­lo­wa­tość nerek, cho­ro­ba gene­tycz­na. Jesz­cze wte­dy żył w mia­rę nor­mal­nie. Odpa­da­ły tyl­ko spor­ty eks­tre­mal­ne, siłow­nia, bo to pod­wyż­sza­ło ciśnie­nie. Nie czuł też łak­nie­nia, ner­ki powięk­sza­ły się i zgnia­ta­ły żołą­dek. Cho­ro­ba postę­po­wa­ła. — Tor­bie­le pęka­ły, co chwi­la lądo­wa­łem w szpi­ta­lu z ogrom­nym bólem. Wszyst­kie wskaź­ni­ki pogar­sza­ły się – wspo­mi­na. Zde­cy­do­wa­no, że koniecz­ny jest prze­szczep.

W lutym 2016 roku Mar­ci­no­wi usu­nię­to jed­ną ner­kę, w paź­dzier­ni­ku – dru­gą. — Po pierw­szej ope­ra­cji mia­łem zapaść, myśla­no nawet, że bar­dziej od prze­szcze­pu ner­ki będę potrze­bo­wał prze­szcze­pu ser­ca, ale cudem wysze­dłem z tego, prze­ży­łem – wspo­mi­na. Na daw­cę cały czas cze­kał. Co dru­gi dzień cho­dził na dia­li­zy. — Naj­gor­sze były week­en­dy, modli­łem się o ponie­dzia­łek, żeby iść na dia­li­zę i móc się napić, bo pomię­dzy dia­li­za­mi nie moż­na nic pić. Nie zapo­mnę tego, jak to jest gasić pra­gnie­nie – opo­wia­da.

Nie mógł też wte­dy pra­co­wać. Poma­ga­ła mu rodzi­na, żył z oszczęd­no­ści. Po roku i dwóch mie­sią­cach zadzwo­nił tele­fon. Lekar­ka pyta­ła, czy jest zdro­wy, czy nic mu nie dole­ga. — Czu­łem, że zna­lazł się daw­ca. Była zgod­ność 10 na 10 — wspo­mi­na. Prze­szczep wyko­na­no 21 kwiet­nia 2017 roku. — Szyb­ko dosze­dłem do sie­bie. Pierw­sze samo­dziel­ne odda­nie moczu po zabie­gu to super uczu­cie. Wiem, że to dziw­nie brzmi, ale po takiej cho­ro­bie zmie­nia się podej­ście do ludz­kie­go cia­ła – mówi Mar­cin. Zmie­nia się też myśle­nie. — Doce­niam to co mam, spę­dzam każ­dy wol­ny moment z rodzi­ną, kocham życie. Nie czu­ję żad­ne­go bólu. I cią­gle cho­dzę teraz głod­ny – śmie­je się. — Czło­wiek myśli, że ma zdro­wie dane raz na zawsze, a tak nie jest, łatwo moż­na je stra­cić, a jest tyl­ko jed­no – doda­je. Teraz cho­dzi tyl­ko na wizy­ty kon­tro­l­ne zazwy­czaj co trzy mie­sią­ce.

95 proc. prze­szcze­pów od zmar­łych

W Pol­sce zde­cy­do­wa­ną więk­szość prze­szcze­pów — nawet 95 proc. — sta­no­wią prze­szcze­py od zmar­łych, tak jak u Mar­ci­na. Naj­czę­ściej daw­ca­mi są oso­by po kata­stro­fie mózgo­wej, czy­li np. po pęk­nię­ciu tęt­nia­ka czy uda­rze mózgu. 
— Oso­ba giną­ca w wypad­ku, naj­czę­ściej moto­cy­kli­sta zosta­je daw­cą — to mit – zazna­cza od razu prof. Ilo­na Kur­na­tow­ska, Kie­row­nik Kli­ni­ki Cho­rób Wewnętrz­nych i Nefro­lo­gii Trans­plan­ta­cyj­nej Uni­wer­sy­te­tu Medycz­ne­go w Łodzi. — Takich daw­ców jest zale­d­wie kil­ka pro­cent – doda­je eks­pert­ka.

Pobra­nia narzą­dów do prze­szcze­pu od daw­ców zmar­łych moż­na doko­nać, jeże­li oso­ba zmar­ła nie wyra­zi­ła za życia sprze­ci­wu. Co waż­ne według usta­wy trans­plan­ta­cyj­nej zgo­da rodzi­ny nie jest wyma­ga­na. W prak­ty­ce jed­nak leka­rze zawsze roz­ma­wia­ją z naj­bliż­szy­mi zmar­łe­go. Rodzi­na nie jest jed­nak pyta­na o zgo­dę, lecz o to, jaka w tej spra­wie była wola zmar­łe­go. 
Pro­ces ten jest o wie­le prost­szy, jeśli dana oso­ba pod­pi­sa­ła sto­sow­ne oświad­cze­nie woli, że w razie śmier­ci chce, by pobra­no narzą­dy do prze­szcze­pu. Prof. Kur­na­tow­ska prze­ko­nu­je, że war­to też roz­ma­wiać z naj­bliż­szy­mi o tych tema­tach wcze­śniej.

- Stu­dent, 23 lata, uczył się do nocy, rano mat­ka zna­la­zła go nie­przy­tom­ne­go w poko­ju. Po przy­wie­zie­niu do szpi­ta­la oka­za­ło się że ma masyw­ny wylew krwi do mózgu. Roz­po­zna­no śmierć mózgu, czło­wiek – uko­cha­ny syn — nie żyje. Jesz­cze przez krót­ki czas moż­na sztucz­nie pod­trzy­my­wać prze­pływ krwi przez płu­ca, ser­ce, wątro­bę, ner­ki, ale moż­na te narzą­dy pobrać do prze­szcze­pu. Rodzi­na jest w szo­ku, nagle musi się wypo­wie­dzieć, jaka była wola zmar­łe­go. Dla­te­go tak waż­ne jest, żeby roz­ma­wiać o tym wcze­śniej – wyja­śnia nefro­loż­ka. Zmar­ły daw­ca może ura­to­wać nawet osiem osób. — Poma­ga świa­do­mość, że te narzą­dy żyły­by w dru­gim czło­wie­ku — przy­po­mi­na eks­pert­ka.

Leka­rze nie­raz spo­ty­ka­ją się też z opo­rem po stro­nie bior­ców. — Gdy zna­lazł się dla mnie daw­ca, pomo­dli­łem się za rodzi­nę zmar­łe­go, żeby mia­ła siłę znieść śmierć bli­skiej oso­by i tłu­ma­czy­łem sobie, że temu czło­wie­ko­wi cia­ło nie jest już potrzeb­ne. To leka­rze decy­du­ją, czy dany organ jest potrzeb­ny – przy­po­mi­na swo­ją histo­rię Mar­cin.

Naj­więk­se ogra­ni­cze­nie? Brak daw­ców

Obec­nie w Pol­sce wskaź­nik daw­stwa to nie­wie­le ponad 10 daw­ców na milion miesz­kań­ców. Naj­le­piej sta­ty­sty­ki te wyglą­da­ją na Pomo­rzu. W 2020 roku na milion miesz­kań­ców przy­pa­da­ło tam 20 daw­ców. Na sza­rym koń­cu jest, nie­ste­ty, woj. pod­kar­pac­kie, świę­to­krzy­skie i wła­śnie łódz­kie. Śred­nio było tu 4,5 daw­ców na milion miesz­kań­ców. Np. w 2021 roku w regio­nie łódz­kim wyko­na­no tyl­ko 12 prze­szcze­pów nerek (kil­ka lat temu wyko­ny­wa­no oko­ło 80 takich zabie­gów łącz­nie w dwóch szpi­ta­lach: im. N. Bar­lic­kie­go i im. M. Piro­go­wa).

Prof. Kur­na­tow­ska widzi kil­ka powo­dów tej sytu­acji. Nasze woje­wódz­two jest naj­szyb­ciej sta­rze­ją­cym się regio­nem w Pol­sce, do tego jest wyso­ka zapa­dal­ność na nowo­two­ry. Dodat­ko­wo zmniej­szy­ła się licz­ba ośrod­ków zgła­sza­ją­cych daw­ców. W 2015 roku było 10 takich pla­có­wek, w 2020 roku tyl­ko trzy szpi­ta­le wyka­za­ły się aktyw­no­ścią dona­cyj­ną. Prym wie­dzie Uni­wer­sy­tec­ki Szpi­tal Kli­nicz­ny im. N. Bar­lic­kie­go. To też jedy­ny obec­nie ośro­dek w regio­nie prze­szcze­pia­ją­cy ner­ki.

- Żeby była trans­plan­ta­cja, to musi być daw­ca. Naj­więk­szym ogra­ni­cze­niem jest brak daw­ców, a raczej brak ich iden­ty­fi­ka­cji, bo daw­cy są – wyja­śnia prof. Ilo­na Kur­na­tow­ska. I doty­czy to nie tyl­ko regio­nu łódz­kie­go, bo jak mówi, zeszły rok był dra­ma­tycz­ny w całym kra­ju. Jesz­cze kil­ka lat temu w jed­nym roku było 600, 700 daw­ców, w ubie­głym roku – nie­ca­łe 400. — To są cza­so­chłon­ne pro­ce­du­ry, trud­ne roz­mo­wy z rodzi­ną, do tego potrzeb­na jest infra­struk­tu­ra i ludzie – wymie­nia eks­pert­ka.

Jak wyglą­da cały pro­ces? Gdy jest już potwier­dzo­na śmierć mózgu u daw­cy, po roz­mo­wach z rodzi­ną, pobie­ra się oso­bie zmar­łej węzeł chłon­ny, któ­ry wraz z prób­ką krwi zawo­żo­ny jest do wybra­ne­go labo­ra­to­rium (w przy­pad­ku Łodzi do War­sza­wy), by tam na pod­sta­wie badań immu­no­lo­gicz­nych dobra­no naj­bar­dziej odpo­wied­nie­go bior­cę, któ­ry zare­je­stro­wa­ny jest na Kra­jo­wej Liście Ocze­ku­ją­cych na Prze­szcze­pie­nie. I tak np. w wypad­ku prze­szcze­pu nerek nefro­lo­dzy dosta­ją z labo­ra­to­rium listę 10–20 pacjen­tów z całej Pol­ski, któ­rych para­me­try są naj­bar­dziej zgod­ne z daw­cą. Leka­rze dzwo­nią po kolei do wska­za­nych osób.
 — Cza­sem się zda­rza, że pierw­sza oso­ba na liście jest prze­zię­bio­na, więc nie może mieć wte­dy prze­szcze­pu, dru­ga ma opryszcz­kę, to też jest prze­ciw­wska­za­nie do zabie­gu, ktoś nie odbie­rze tele­fo­nu – wyja­śnia prof. Kur­na­tow­ska. Gdy już uda się wyty­po­wać bior­ców, pacjen­ci przy­jeż­dża­ją (zazwy­czaj dwóch — bior­ca otrzy­mu­je jed­ną ner­kę), są bada­ni przez nefro­lo­gów, chi­rur­gów i ane­ste­zjo­lo­ga. W sumie w prze­szczep zaan­ga­żo­wa­nych jest wie­le osób, nie tyl­ko leka­rzy, ale też pie­lę­gnia­rek, salo­wych, pra­cow­ni­ków labo­ra­to­rium, radio­lo­gów. — Prze­szczep to wal­ka z upły­wa­ją­cym cza­sem. Im szyb­ciej pobra­ny narząd zosta­nie prze­szcze­pio­ny, tym więk­sza szan­sa, że będzie dobrze pra­co­wał, ale pro­ce­du­ra musi być bez­piecz­na. Bez­pie­czeń­stwo cho­re­go jest naszym nad­rzęd­nym celem – pod­kre­śla prof. Kur­na­tow­ska i doda­je: — Trans­plan­to­lo­gia to pra­ca zespo­ło­wa, pra­cu­ją w niej zapa­leń­cy, żeby ist­nia­ła i się roz­wi­ja­ła, potrze­ba pasji i powo­ła­nia.

Sytu­ację trans­plan­to­lo­gii, nie­ste­ty, pogor­szy­ła jesz­cze pan­de­mia. W tym cza­sie wyko­na­no znacz­nie mniej prze­szcze­pów, a potrze­by pacjen­tów nie zma­la­ły.
 — Bar­dzo mało jest edu­ka­cji. O cho­ro­bach, o moż­li­wo­ści zacho­wa­nia się w róż­nych sytu­acjach – wymie­nia kolej­ne powo­dy pro­ble­mów w trans­plan­to­lo­gii eks­pert­ka. Wciąż poku­tu­ją nie popar­te niczym mity i men­tal­ność, zarów­no jeśli cho­dzi o prze­szcze­py ze zwłok, jak i od daw­ców żywych. — Trud­no to sobie poukła­dać w gło­wie – wspo­mi­na swój zabieg Anna Lebio­da, któ­ra mia­ła prze­szczep rodzin­ny osiem lat temu. Jej na szczę­ście te barie­ry uda­ło się poko­nać.

Pomoc dla daw­cy i bior­cy

Zaczę­ło się od drob­ne­go zaku­pu. Jej mama kupi­ła pro­sty ciśnie­nio­mierz i obo­wiąz­ko­wym punk­tem wizyt u niej sta­ło się mie­rze­nie ciśnie­nia. U Anny zawsze wycho­dzi­ło za wyso­kie. — Mama powta­rza­ła: idź do leka­rza, ale uwa­ża­łam, że jestem oka­zem zdro­wia. Nigdy nie cho­ro­wa­łam, nawet nie wie­dzia­łam, gdzie mam leka­rza pierw­sze­go kon­tak­tu – wspo­mi­na Anna. W koń­cu zde­cy­do­wa­ła się. — Oka­za­ło się, że mam kłę­busz­ko­we zapa­le­nie nerek – mówi. To był gru­dzień 2007 roku. Orga­nizm słabł, odpor­ność spa­da­ła, para­me­try ner­ko­we były coraz gor­sze. Kolej­ne infek­cje koń­czy­ły się szpi­ta­lem. Z tego cza­su Anna pamię­ta jesz­cze cią­gły chłód. Nawet latem, gdy było 30 stop­ni, leża­ła w dłu­gich spodniach, pod kocem — ner­ki odpo­wia­da­ją za utrzy­ma­nie tem­pe­ra­tu­ry orga­ni­zmu, a jej prak­tycz­nie były mar­skie.

- W koń­cu pani pro­fe­sor powie­dzia­ła, że trze­ba myśleć o prze­szcze­pie. Prze­stra­szy­łam się – wspo­mi­na Anna. Rodzeń­stwa nie mia­ła, ale pamię­ta­ła, że mąż ma taką samą gru­pę krwi. — Mąż jest bar­dzo odważ­nym czło­wie­kiem i nawet się nie zawa­hał. Od razu powie­dział: oddam ci ner­kę – opo­wia­da Anna. Kie­dy zaczę­ły się wspól­ne bada­nia, u Anny poja­wi­ły się wąt­pli­wo­ści.  — To wła­śnie ta trud­ność poukła­da­nia sobie tego w gło­wie – mówi. Mąż zda­nia nie zmie­nił, ale ona chcia­ła zre­zy­gno­wać. Osta­tecz­nie prof. Kur­na­tow­ska prze­ko­na­ła ją, że war­to spró­bo­wać, bo zaszli już napraw­dę dale­ko.

Pierw­szy na salę ope­ra­cyj­ną poje­chał Miro­sław. — Przed zabie­giem nie było w nas napię­cia. Wie­rzy­łam, że będzie dobrze, ale jak przy­wieź­li męża i zoba­czy­łam go jesz­cze w nar­ko­zie, to pomy­śla­łam: co ja zro­bi­łam? Wystra­szy­łam się – wspo­mi­na Anna.

Miro­sław doszedł do sie­bie już po dwóch dniach. — Ja wyglą­da­łam tra­gicz­nie. Nie mia­łam wcze­śniej dia­liz, więc byłam bar­dzo wycień­czo­na. Ale czu­łam, jak mi życie wra­ca. Było mi w koń­cu cie­pło – wspo­mi­na.

Prze­szczep wyko­na­no 21 paź­dzier­ni­ka 2014 roku. Co roku od tego momen­tu pań­stwo Lebio­do­wie kul­ty­wu­ją ten dzień. W pierw­szą rocz­ni­cę poszli do restau­ra­cji, cza­sa­mi wyjeż­dża­ją na dział­kę. — Nie byli­śmy ide­al­nym mał­żeń­stwem, zresz­tą nie ma ide­al­nych mał­żeństw. Nie zawsze się zga­dza­li­śmy, ale przed prze­szcze­pem i po prze­szcze­pie całe dnie byli­śmy razem, to nas bar­dzo zbli­ży­ło. Potem każ­dy roz­szedł się do swo­ich zajęć, ale bli­skość zosta­ła. Mamy inne spoj­rze­nie na życie – mówi Anna.

W Pol­sce tyl­ko 3–5 proc. prze­szcze­pia­nych narzą­dów pocho­dzi od żywych daw­ców (na świe­cie od 30 do 50 proc.). W przy­pad­ku daw­cy żywe­go ner­kę czy frag­ment wątro­by mogą otrzy­mać: krew­ny w linii pro­stej (dzie­ci, rodzi­ce, dziad­ko­wie), rodzeń­stwo, oso­ba przy­spo­so­bio­na lub mał­żo­nek. Warun­kiem jest oczy­wi­ście zgod­ność grup krwi, ale też zgo­da i daw­cy i bior­cy. I tu – po stro­nie bior­cy – czę­sto jest naj­więk­szy opór. 
— Sły­szę, że nie chcą oka­le­czać swo­ich bli­skich, co jest oczy­wi­ście nie­praw­dą, bo z jed­ną ner­ką moż­na nor­mal­nie żyć. Albo że nie chcą mieć dłu­gu wdzięcz­no­ści. Wte­dy pytam, czy gdy­by była odwrot­na sytu­acja, to odda­li­by ner­kę żonie, bra­tu, mat­ce. Natych­miast odpo­wia­da­ją, że tak – opo­wia­da prof. Kur­na­tow­ska. Lekar­ka sta­ra się też tłu­ma­czyć, że odda­nie narzą­du naj­bliż­szej oso­bie to jest coś, co może­my dać jej naj­pięk­niej­sze­go. Dokład­nie to czu­je teraz Anna Lebio­da. — Byłam i jestem tak szczę­śli­wa, że tego się nie da opi­sać. Tak samo jak wdzięcz­no­ści do męża. Oddał mi kawa­łek sie­bie – mówi.

- Kie­dyś syn chciał oddać ner­kę mat­ce, ale ta nie chcia­ła. Tłu­ma­czy­łam jej, że to zna­czy, że tak pięk­nie wycho­wa­ła dzie­ci, że mają potrze­bę pomo­cy mat­ce – doda­je nefro­loż­ka. 
Poza tym przy­po­mi­na, że gdy cho­ru­je jeden czło­nek rodzi­ny, to cho­ru­je cała rodzi­na. Życie zaczy­na być pod­po­rząd­ko­wa­ne wyjaz­dom na dia­li­zy, przyj­mo­wa­niu leków, czę­sto pacjen­ci muszą zre­zy­gno­wać z pra­cy, nie moż­na jechać w każ­de miej­sce na waka­cje, ogra­ni­czo­ne są róż­ne aktyw­no­ści. Więk­sze też jest zagro­że­nie róż­ny­mi infek­cja­mi, im dłu­żej trwa­ją dia­li­zy tym wię­cej powi­kłań. — Po prze­szcze­pie życie wra­ca do nor­mal­no­ści, nie patrzy się jak naj­bliż­sza oso­ba cier­pi – prze­ko­nu­je prof. Kur­na­tow­ska.

Zanim do prze­szcze­pu doj­dzie, obie stro­ny pod­da­wa­ne są kom­plek­so­wym bada­niom i to nie­raz rato­wa­ło też życie poten­cjal­ne­go daw­cy.
— Przy­jeż­dżał kie­dyś do mnie pacjent, któ­re­go sio­stra chcia­ła zostać daw­cą. Bada­jąc ją, zna­leź­li­śmy nowo­twór skó­ry, to była malu­sień­ka zmia­na, bez takich szcze­gó­ło­wych badań wykry­to by ją pew­nie już w zaawan­so­wa­nym sta­dium. Wykry­li­śmy też polip jeli­ta gru­be­go, któ­ry za chwi­lę prze­kształ­cił­by się w nowo­twór, a tak kobie­ta chcąc pomóc bra­tu, sama zosta­ła ura­to­wa­na – mówi prof. Kur­na­tow­ska. Wspo­mi­na też, jak u inne­go daw­cy zna­leź­li cukrzy­cę, u kolej­nej nowo­twór pier­si.
 — Cza­sa­mi tym, że się chce komuś pomóc, to poma­ga się sobie – mówi nefro­loż­ka.

Zazna­cza też, że daw­ca­mi nerek mogą być też oso­by star­sze bio­lo­gicz­nie – jeden z naj­star­szych daw­ców miał 71 lat. Daw­cy co rok mają też wyko­ny­wa­ne szcze­gó­ło­we bada­nia, więc czę­sto dzię­ki temu żyją dłu­żej.

Pra­wie 2 tys. osób w kolej­ce na prze­szczep

Jeśli bior­ca i daw­ca z rodzi­ny nie mają np. zgod­nej gru­py krwi, a w dru­giej parze jest podob­na sytu­acja, to moż­li­wy jest prze­szczep krzy­żo­wy (jeśli pary te zga­dza­ją się krzy­żo­wo). W Pol­sce jed­nak takich trans­plan­ta­cji jest zale­d­wie pro­mil, w USA np. prze­pro­wa­dza­no prze­szcze­py rodzin­ne łań­cu­cho­we, w któ­rych zaan­ga­żo­wa­no 21 par.

Jeśli oso­ba nie­spo­krew­nio­na z bior­cą chce oddać narzą­dy z uwa­gi np. na zwią­zek emo­cjo­nal­ny, to na prze­pro­wa­dze­nie takiej pro­ce­du­ry musi wyra­zić zgo­dę sąd rodzin­ny. Pol­skie pra­wo nie pozwa­la na tzw. daw­stwo altru­istycz­ne – nie moż­na bez­in­te­re­sow­nie oddać ner­ki obcej oso­bie.

By wszel­kie pro­ce­du­ry były kla­row­ne, trans­plan­to­lo­gia, jako jedy­na dzie­dzi­na medy­cy­ny, pod­le­ga spe­cjal­nej usta­wie z 2005 roku o trans­plan­to­lo­gii. Wszyst­ki­mi prze­szcze­pa­mi w kra­ju koor­dy­nu­je Poltran­splant, każ­dy daw­ca i bior­ca musi tu być zare­je­stro­wa­ny. 

Według jego danych w Pol­sce w chwi­li obec­nej na prze­szczep cze­ka ok. 1780 osób (nie licząc prze­szcze­pów rogów­ki). Naj­wię­cej pacjen­tów potrze­bu­je trans­plan­ta­cji ner­ki – 985. 411 osób cze­ka na ser­ce, 146 na wątro­bę, a 163 na płu­ca. Ile się cze­ka na prze­szczep? 
— Nie ma regu­ły, trze­ba mieć szczę­ście – odpo­wia­da prof. Kur­na­tow­ska. Mia­ła takie oso­by, któ­re cze­ka­ły nawet pięć lat, a cza­sem pacjent zgła­szał się, jesz­cze nie miał dia­liz i za dwa dni zna­lazł się daw­ca.

Nie­prze­ko­na­nym prof. Kur­na­tow­ska opo­wia­da też histo­rię pacjent­ki, któ­ra kil­ka lat temu mia­ła usu­nię­tą ner­kę z powo­du guza. Jakiś czas póź­niej nasto­let­ni syn kobie­ty zgi­nął w wypad­ku. Pacjent­ka sta­nę­ła przed pyta­niem, czy syn może być daw­cą. Zgo­dzi­ła się. 
Nie­dłu­go potem oka­za­ło się, że guz jest też u niej w dru­giej ner­ce i też trze­ba ją usu­nąć. Kobie­ta roz­po­czę­ła dia­li­zy, koniecz­ny był prze­szczep. Po kil­ku­na­stu mie­sią­cach zna­lazł się daw­ca — mło­dy czło­wiek, któ­ry zgi­nął w wypad­ku.
 — Jak pacjent­ka opo­wie­dzia­ła mi swo­ją histo­rię, to się popła­ka­łam. Nigdy nie wie­my, co nas cze­ka w życiu i czy sami lub ktoś z naszych bli­skich tego narzą­du nie będzie potrze­bo­wał — mówi prof. Kur­na­tow­ska.

W Łodzi w tym roku na razie były już dwa prze­szcze­py ner­ki – dwóch pacjen­tów otrzy­ma­ło je od jed­ne­go zmar­łe­go daw­cy. Pię­cio­ro daw­ców rodzin­nych jest już przy­go­to­wa­nych do odda­nia ner­ki swo­im naj­bliż­szym: bra­tu, mężo­wi, żonie. Kolej­ni daw­cy prze­cho­dzą szcze­gó­ło­we bada­nia, aby oddać ner­kę syno­wi i żonie.

  • Opublikowano: 26 stycznia 2022
Podziel się na:
  • Facebook
  • LinkedIn
godło Polski

Uni­wer­sy­tet Medycz­ny w Łodzi
Ale­ja T. Kościusz­ki 4
90–419 Łódź
NIP 7251843739
REGON 473073308

BIP